(c) Carllton
***
***
17 października 2015
Bardzo trudno wyciągnąć
przyjaciółkę z opresji, kiedy samemu jest się w kiepskim nastroju. Jednak wiedziałam,
że nie mogę jej zostawić w takim stanie; zapłakanej, smutnej i z brakiem chęci
do wykonania jakiejkolwiek czynności, o którą ją proszę. Od dwóch godzin siedzę
obok niej na łóżku i od dłuższego czasu streszczam swoje dotychczasowe życie.
Zaczęłam od liceum, które udało mi się ukończyć z wyróżnieniem, dzięki czemu
dostałam się na wymarzone studia. Niestety, nawiasem mówiąc, z powodów dla mnie
oczywistych (dla innych niekoniecznie) musiałam przerwać je w połowie i chociaż przez chwilę chciałam poczuć się jak
normalna osoba, której nie zna cały świat, to i tak wiedziałam, że ktoś się w
końcu o mnie dowie.
Bycie córką prezydenta Stanów
Zjednoczonych niosło ze sobą pewne korzyści. Mogłam mieć wszystko: począwszy od najnowszych butów od Chanel, a skończywszy na najnowszym Ferrari. Pozytywów było wiele
i zdawałam sobie sprawę z tego, że prawie wszyscy, którzy mnie znali, chcieliby
zająć moje miejsce.
Chyba nigdy się nie dowiedzieli, jak wygląda prawdziwe życie.
Każdy bliższy krewny
prezydenta jest w pewien sposób sławny. Śledzą go i marzą o uwiecznieniu złego
ruchu, który spowoduje, że cały kraj będzie miał o czym mówić, a stacja czy
gazeta zarobi na tym temacie.
— Odezwiesz się w końcu do
mnie? — Powtarzałam to pytanie po raz trzeci, ale cisza, która trwała w pokoju,
nie pozwalała mi na normalne myślenie. Uwłaczała mi; powodowała, że chciałam
rzucić Mery o stół. — Mery, jeśli w tej chwili nie wypowiesz chociaż jednego
słowa, będę zmuszona wpuścić tutaj tych lekarzy. A wiem, jak ich nienawidzisz.
Ku mojemu zdziwieniu jej ręka
nagle się poruszyła i przesunęła z kolana na udo. Powoli odwróciła głowę w moją
stronę i uśmiechnęła się zimno. Znana była z tego braku fałszywości; jej
uśmiech potrafił rozweselić niejedną osobę — nigdy nie zdarzyło mi się
pocieszać Mery, bo sama doskonale dawała sobie radę z emocjami. To typ
optymisty, który wędruje po swoich żółtych drogach, patrząc na świat przez
różowe okulary.
— Nie wiesz, co on mi zrobił —
powiedziała cicho, marszcząc lekko czoło. — Nigdy tego nie doświadczyłaś i
zapewne nigdy nie doświadczysz.
— Nie widziałyśmy się dwa
lata, Mery — oświadczyłam, delikatnie się uśmiechając i ściskając jej
lodowatą dłoń. Przeszedł mnie zimny dreszcz. — Nawet nie masz pojęcia, ile
przez te dwa lata wycierpiałam... — Westchnęłam głęboko i szybko podniosłam się
z miejsca, podchodząc do okna. Ciemne chmury, z których padał deszcz, powoli przesuwały
się na zachód. Widziałam wyraźnie, jak duże krople odbijają się o brązowy
parapet i spadają na ziemię, zapewne tonąc w tłoku innych kropelek.
Mery nienawidziła brzydkiej
pogody. Sama wtedy zachowywała się jak burza. Tylko ja wiedziałam, dlaczego tak
reagowała na nieprzyjazną pogodę. To nie była zwykła obawa przed piorunami, wiatrem, deszczem, tylko
coś więcej, coś, co czuła tylko Mery. Obiecałam przyjaciółce, że nigdy nie
zdradzę jej
sekretu — i zamierzałam dotrzymać słowa. Za bardzo ją kochałam, pomimo tych
dwóch lat, przez które tak się od siebie oddaliłyśmy.
Jej twarz przerażała. Kości
policzkowe uwydatniały opuchnięte i pokaleczone od przygryzania zębami wargi,
cienie pod oczami tylko potęgowały smutny wygląd, a włosy — niegdyś zawsze
pięknie ułożone w niedbałego koka — teraz były przetłuszczone, suche i
zniszczone. Takiej Mery Cross nigdy nikt nie widział i musiałam dopilnować, aby
tak pozostało.
— Kochanie... — powiedziałam, odwracając do niej głowę i uśmiechając się przyjaźnie. Blondynka nawet na mnie nie
spojrzała. — Opowiem ci coś, co raczej nie będzie miłą bajeczką, jaką ci tutaj
serwują co wieczór. Mam nadzieję, że w końcu przejrzysz na oczy i zobaczysz, że
ludzie wokół ciebie przeżywają gorsze tragedie.
Ponownie usiadłam na krześle i
zaczęłam myśleć nad tym, jak zacząć całe opowiadanie, jednocześnie wspominając
to, co było kiedyś.
Wiatr rozwiewał mi włosy; co chwilę odgarniałam kosmyki z twarzy,
fukając przy tym wściekle. Żałowałam, że nie spięłam
swojego koszmaru w kok. Przynajmniej nie miałabym teraz takiego
problemu, a przy tym nie musiałabym powstrzymywać swojej
złości.
Westchnęłam.
Niepotrzebnie umawiałam się z Jasperem, ale nie wytrzymywałam codziennych pytań
w stylu „Co robisz dzisiaj wieczorem? Może pójdziemy na kolację?” i rutynowego
odpowiadania „Przykro mi, nie mam dzisiaj czasu…”. Mój sąsiad uwziął się do
tego stopnia, że gdy jakiś mężczyzna był u mnie w mieszkaniu — on akurat wtedy często
potrzebował kawy albo cukru. Nie rozumiałam, dlaczego tak się uparł i od
pierwszego dnia spotkania na klatce schodowej co chwilę proponował spotkanie.
—
Przepraszam za spóźnienie. — Usłyszałam wydyszane ledwie słowa przez blondyna.
Popatrzyłam na niego kątem oka i zaśmiałam się na jego widok. Co prawda działał
mi na nerwy, ale nie mogłam zaprzeczyć, że nie był uroczy, na dodatek z
rozwianymi włosami, zaróżowionymi policzkami i z tym strachem w oczach.
— Czekam
tutaj na ciebie już od ponad pół godziny — warknęłam, tracąc humor. — Dam ci
małą radę: to ty masz czekać na kobietę, nie ona na ciebie, cholera jasna! Wiesz,
jak tu marznę? Myślisz, że mam jakieś ocieplenie dwadzieścia cztery godziny na
dobę? Nie, ciało kobiety tak nie działa, zrozum!
Wstałam z
ławki i pełna złej energii ruszyłam w stronę wyjścia z parku.
— Jas,
przepraszam! Musiałem zostać w pracy, Jasmine, zaczekaj!
— Boże! —
Wzniosłam oczy ku górze, modląc się o cierpliwość. Naprawdę miałam dość tego
faceta. — Jasper — powiedziałam, gdy blondyn stał już naprzeciwko — jesteś
naprawdę cudownym facetem, ale nie dla mnie. Mówię ci to drugi raz, chcę z tobą
zostać w koleżeńskich stosunkach.
— Dlaczego
tak mnie ranisz? — spytał smutno, lekko się garbiąc, a w jego oczach było widać
smutek.
— Nie chcę tego
robić, już ci to mówiłam i czuję się niekomfortowo, powtarzając się. Znajdź
sobie inną dziewczynę! A jeśli szukasz kogoś do seksu, proszę bardzo,
piętnaście kilometrów stąd jest dobra agencja, na pewno nikt ci nie odmówi! —
powiedziałam donośnym głosem, wpatrując mu się w oczy. — Postaw się w mojej
sytuacji. Czuję się, jakbym była prześladowana!
— Nigdy
nie chciałem, żebyś tak się czuła... — oznajmił, odwracając wzrok.
— Cóż, tak się właśnie czuję —
stwierdziłam. Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę swojej ulubionej
kawiarni.
Kiedy
zaczynałam pracować w Evans Immovales, nie sądziłam, że moje życie zmieni się w
tak znaczący sposób. Inaczej patrzyłam na świat. Widziałam w nim już tylko
posępnych ludzi z wielkimi ambicjami, ludzi, którzy wspinali się na sam szczyt
marzeń, ludzi, którzy nie potrafili sobie poradzić. I chociaż nie miałam znaczącego
miejsca w firmie (mimo że co tydzień dostawałam awans, którego nie
przyjmowałam), to jednak szef nauczył mnie innego podejścia do wszystkiego.
Codziennie wpajał każdemu, że musi być uparty i wierzyć w to, że dojdzie do
celu. Jego słowa naprawdę pomagały i byłam mu wdzięczna, bo nieraz
wyciągnął mnie z głębokich przemyśleń na temat tego, czy czasem nie powinnam
połknąć paczki tabletek nasennych.
Prześladował
mnie naprawdę niezły pech. Jak na złość budzik, akurat w dniu, w którym miałam
dostać awans (tym razem nie chciałam odmówić, naprawdę), zadzwonił o godzinę za
późno. Pozostało mi dziesięć minut na wyszykowanie się; do tego byłam
nieumalowana, a wczorajszego wieczoru nie wybrałam ubrań — samo ich
przymierzanie zajmowało mi trzydzieści minut, bo nigdy na nic nie mogłam się
zdecydować.
Cholera
jasna, pomyślałam, biegnąc do łazienki w samej bieliźnie. Nie zawracałam sobie
już głowy myciem zębów, na szczęście miałam nową paczkę gum w torebce. Wzięłam
szczotkę, przeczesałam w ekstremalnym tempie włosy i fuknęłam ze złości, widząc,
jak potrzebują wyprostowania. Ignorując wszystkie niedoskonałości, jakie
pozostały na mojej twarzy, szybkim krokiem przeszłam ponownie do sypialni i
wybrałam z szafy białą koszulę z dekoltem i czarną, ołówkową spódnicę sięgającą
do kolan. Przejrzałam się szybko w lustrze, zabrałam torebkę z komody, włożyłam
stopy w czarne, wysokie szpilki i truchtem wyleciałam z mieszkania.
Zamknęłam drzwi i zeszłam po schodach, kierując się do samochodu.
Teraz
wpatrywałam się w ekran komputera i bezsensownie grałam w karty. Nikt jak na
razie nie podszedł do mojego biurka i nie poprosił o wybór takiej i takiej
nieruchomości, więc nie miałam co robić.
— Dzień
dobry.
Głęboki i
tajemniczy głos rozbudził mnie z zamyślenia, sprawiając, że szybko spojrzałam w
stronę stojącego mężczyzny i zamrugałam kilka razy, starając się przywrócić do
normalnego stanu.
— Och... —
wychrypiałam, spoglądając na klienta. — Dzień dobry. — Wstałam ze skórzanego
fotela i wyciągnęłam rękę żeby się przywitać. Brunet uścisnął ją
delikatnie, przyprawiając mnie o ciarki.
— Błagam,
powiedz, że to żart. — Zaśmiała się ironicznie Mery, nawet na mnie nie spoglądając.
Odchrząknęłam i skierowałam na nią zdziwione spojrzenie, czekając, aż dokończy
swoją wypowiedź, ale dziewczyna najwyraźniej nawet nie zamierzała udawać
zainteresowanej. Doskonale wiedziałam, że analizuje każde moje słowo w swojej
głowie — byłyśmy w tym do siebie bardzo podobne. Mimo że jej Mery w tamtej
chwili nie była zbytnio przychylna, jeśli chodzi o przetrawianie mojego irracjonalnego pomysłu z opowieścią o
romantycznej, ale jakże smutnej miłości, musiałam jej to opowiedzieć. Chciałam
to z siebie wyrzucić. Komukolwiek to opowiedzieć.
— Nie chcę ci
już dzisiaj zawracać głowy — powiedziałam, wstając z miejsca. Założyłam
opadający kosmyk brązowych włosów za ucho, wzdychając cicho. — Obiecuję, że
wszystko ci ze szczegółami opowiem. Uwierz, zakochasz się w tej historii i
jednocześnie znienawidzisz. To, co zrobił ci Adam — podkreśliłam jego imię, chociaż wiedziałam, że dostaje
szału, słysząc je — to nic w porównaniu z moją historią. — Podeszłam do drzwi i
otworzyłam je. Obróciłam się do przyjaciółki, która dalej, z tym samym wyrazem
twarzy, wpatrywała się w stolik stojący naprzeciwko łóżka. — Och,
Mery. Ty moja biedna dziecinko.
I wyszłam z
uśmiechem zadowolenia. Miałam ochotę przepłynąć co najmniej pięćdziesiąt
basenów. Od razu skierowałam się do swojego samochodu, żeby następnie pojechać
na pływalnię, gdzie czekały na mnie zimna woda i orzeźwienie.
18
października 2015
Był niesamowicie
przystojny. Oszołomił mnie swoją urodą, tym trzydniowym zarostem i cholernie
seksownym uśmiechem na ustach. Nadal słyszę moje imię wydostające się z jego
pełnych ust, słyszę jak je szepcze, chrypie, wykrzykuje. Od tygodnia mam go
przed oczami, nie mogę się skupić. Sev, co byś zrobił na moim miejscu? On jest
cały niesamowity, naprawdę. Tobie też by się spodobał, na pewno.
Kocham, Jasmine.
— Chyba zapomniałam ci opowiedzieć o Severusie, moim byłym przyjacielu
— oznajmiłam, patrząc się na swoje idealnie pomalowane czerwonym kolorem długie
paznokcie. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym czarnowłosym głupku, który, mimo
że był typowym pesymistą, potrafił mnie rozśmieszyć swoją ponurą gadką. —
Poznałam go w ostatniej klasie liceum. Mijaliśmy się na korytarzu prawie
codziennie, ale nigdy się nim na tyle nie zainteresowałam, żeby go poznać.
Dopiero pierwszego dnia trzeciego roku wpadliśmy na siebie w bibliotece.
Chciałam wypożyczyć Insygnia Śmierci, on też, a książka była jedna. Zaczęliśmy
się kłócić. Bibliotekarka w końcu nie wytrzymała i nie wypożyczyła żadnemu z
nas. Później okazało się, że będziemy chodzić razem na francuski i matematykę.
A ja akurat byłam z tych przedmiotów bardzo kiepska. Oczywiście Severus był
piątkowym uczniem, więc panie, które prowadziły te zajęcia, poprosiły go, aby
dawał mi korepetycje. I tak zaczęła się nasza przyjaźń — mieliśmy wiele
wspólnych tematów. Zapewne interesuje cię, co dzieje się z nim teraz i dlaczego
pisałam do niego listy, na które nie dostałam odpowiedzi. Wszystko wyjaśnię ci,
kiedy w końcu dokończę to, co zaczęłam wczoraj. Zapewne nie pozbędziesz się
mnie przez następnych kilka tygodni. — Wzruszyłam ramionami i poprawiłam swoją
beżową sukienkę. — Mery, uwierz, czekałam na nasze spotkanie tak długo… Miałam
nadzieję na coś innego, ale taka forma spotkania też mi odpowiada. Och, Mery,
pomogę ci. Wyleczę cię z tego bez pomocy tych sfrustrowanych lekarzy.
—
Chciałbym wynająć mieszkanie — oznajmił, siadając naprzeciwko mnie. Szybko zajęłam swoje
miejsce.
—
Oczywiście. — Przysunęłam się do biurka. — Jakieś życzenia? Liczba sypialni?
Duża łazienka czy mała? Osobna toaleta?
Wymieniałam
kolejne propozycje.
—
Zapomniała pani chyba najważniejszego... — Zaśmiał się cicho i przesunął palcem
po dolnej wardze.
Cholera.
— Mam na
imię Xavier House — przedstawił się i uśmiechnął jednym z tych uśmiechów,
które widzi się może pięć czy sześć razy w życiu.
— Bardzo
przepraszam, jestem dzisiaj troszkę nieogarnięta. — Podniosłam kąciki ust do
góry. — Ale powracając...
Wywiercał
we mnie dziurę swoimi ciemnymi jak noc oczyma. Starałam się nie zwracać się na
to uwagi i skupiać się na pracy, jednak nie dawał mi spokoju.
N/O: Miałam dodać dopiero dwunastego, ale jednak dodaję już dziś. Jakoś nie mogłam się już doczekać. c: Mam nadzieję, że miniaturka spodobała Wam się tak jak mi, bo ja jestem wręcz w niej zakochana. Ostatnio stałam się mniej krytyczna do swoich opowieści i do samej siebie. Och, Mery będzie miało cztery części. Kolejnej spodziewajcie się na przełomie września/października. Za dwa/trzy tygodnie kolejna miniaturka (chociaż zapewne znów nie wytrzymam i dodam ją wcześniej :v).
Do następnego! :*